Randki bez prowizji dla Google, czyli nowe systemy płatności w aplikacji Tinder

Tinder

źródło: shutterstock.com

Wymuszanie na twórcach aplikacji, by płatności dokonywane w aplikacjach, były realizowane jedynie za pomocą funkcji dostarczanych przez Google lub Apple budzą coraz większy sprzeciw. Kolejnym markom udaje się ominąć zasady narzucane przez technologicznych gigantów. Do tego grona właśnie dołączył Tinder.

Przepychanki pomiędzy operatorami popularnych usług cyfrowych a opiekunami sklepu Google Play oraz App Store trwają już od lat. Google i Apple żądają kilkudziesięcioprocentowej prowizji od pobieranych od użytkowników opłat abonamentowych, lecz są to kwoty, którymi właściciele aplikacji nie chcą się dzielić. W gronie buntowników znalazł się Tinder, który właśnie dostał to, czego oczekiwał.

Tinder vs Google

Przypomnijmy, że na początku maja Match Group, czyli firma będąca właścicielem aplikacji randkowej, wniosła do sądu pozew przeciwko holdingowi Alphabet, do którego należy Google. Pozew dotyczył groźby wyrzucenia Tindera i innych aplikacji koncernu Match Group ze sklepu Play, za odmowę płacenia do prowizji od przychodów ze sprzedaży. Mowa o dużych kwotach – przez pierwszy rok świadczenia usługi jest to 30%, a w kolejnych latach 15% od przychodu ze sprzedaży. Zdaniem Google, postawa właściciela Tindera jest krzywdząca, gdyż Google Play jest platformą, która zapewnia producentom aplikacji narzędzia pozwalające rozwijać ich działalność

Pobierana opłata za świadczenie usługi jest zasadna z biznesowego punktu widzenia, a ponadto wynikać ma z konieczności utrzymania systemu płatniczego, który jest wygodny i bezpieczny dla użytkowników. Wszystko dlatego, że narzędzie płatnicze Google Pay ma powstrzymywać większość oszustw internetowych. Ponadto Google podkreśla, że umożliwia deweloperom omijanie sklepu Play, a dodatkowo podejmuje działania pozwalające czerpać z aplikacji odpowiednio duże przychody. Z kolei druga strona zarzuciła gigantowi z Mountain View antykonkurencyjną i monopolistyczną postawę, ze względu na zmuszanie do używania wyłącznie ich systemu płatności, czyli Google Pay, a tym samym wymuszanie należnej prowizji. (źródło?)

Podobne zastrzeżenia już dawno przedstawiali właściciele aplikacji takich jak Netflix i Spotify. Swoje stanowisko motywowali faktem, że usługi należące do Google i Apple, czyli YouTube Music i Apple Music, z oczywistych względów nie muszą uiszczać prowizji za korzystanie z narzędzi płatniczych, co jest przejawem nieuczciwej konkurencji. Argumenty były na tyle mocne, że właściciele tych aplikacji zaimplementowali własne systemy płatności za subskrypcje, a gdy nie było to możliwe przekierowali użytkowników na własną stronę, tak aby użytkownicy mogli uregulować opłaty omijając systemy pobierające prowizje. Jednocześnie aplikacje te nie zniknęły zarówno z Google Play, jak i z App Store. Naturalnie Tinder nie mógł swoich posunięć uzasadnić w podobny sposób, gdyż ani Google, ani Apple nie mają w swoim portfolio aplikacji, która byłaby wystarczająco silną konkurencją dla kultowej aplikacji randkowej. Dlatego wynik postępowania stał pod znakiem zapytania.

Przywileje dla Tindera

Fanów randkowej aplikacji powinien ucieszyć fakt, że ostatecznie udało się zakończyć trwający od dawna konflikt, bez wchodzenia w batalię sądową. Google pozwolił Tinderowi na korzystanie z własnego systemu płatności. Prawdopodobnie wynika to z faktu, że usunięcie aplikacji ze sklepu Google Play poważnie zaszkodziłoby obu stronom. Nic nie wskazuje jednak na to, by aplikacje innych producentów mogły liczyć na podobne, ulgowe traktowanie. Niemniej jednak jest szansa, że praktyka zmuszania do używania jednego systemu płatności będzie stopniowo ukrócana. Świadczy o tym między innymi fakt, że Epic Games, producent gry Fortnite, niedawno wygrał sądową batalię z Apple, niezapewniającym konsumentom żadnego wyboru sposobu płatności. Na tej podstawie monopolistyczna praktyka jest w wielu krajach stopniowo zakazywana firmie z Cupertino.


Bądź na bieżąco!
Zapisz się na nasz bezpłatny newsletter.